Dzień wcale nie gasł w szarej mgle, a szmer tataraku tym razem zastąpiły odgłosy ulicy. I naprawdę nie ma co szukać innych podobieństw opisywanej historii do tego, o czym kiedyś śpiewał Piotr Szczepanik. Bo identyczny był tylko główny bohater oraz fakt, że trzeba było za nim trochę pobiegać...
Niedziela, 21 sierpnia. Kilka minut po godzinie 9:00 zadzwonił ktoś na alarmowy numer 986 i przekazał dość nietypową informację. Mówił o egzotycznym ptaku, który miał się znajdować na Podwalu Staromiejskim. Zdaniem zgłaszającego, potrzebna była pomoc. Na ratunek ruszył bez chwili namysłu pieszy patrol z Referatu Profilaktyki.
Gdy strażnicy dotarli na miejsce, podszedł do nich właściciel jednego ze stoisk Jarmarku św. Dominika. Poinformował, że z pomocą innych sprzedawców udało mu się już złapać dziwnego ptaka i zamknąć go w kartonie. Jak wynikało z relacji mężczyzny, zadanie nie było łatwe, bo ścigany wcale nie chciał dać się złapać, a kiedy ktoś próbował się do niego zbliżyć, to dziobał bez opamiętania.
Świadkowie mówili, że ptak spadł znienacka na chodnik. W dziobie miał rybę. Znalazłszy się nagle w tłumie ludzi, pośród jarmarcznych kramów, bardzo się wystraszył. Nie jest wykluczone, że niemniej zaskoczonych sprzedawców potraktował w charakterze konkurencji czychającej na jego zdobycz. Dlatego też początkowo stanowczo odmawiał współpracy.
Wysłuchawszy dość emocjonalnych opowieści o czarnym ptaku z akcentami w kolorze żółtym oraz z długą szyją i dużymi łapami, strażnikom udało się w końcu zajrzeć do kartonu. I oto ich oczom ukazał się sprawca zamieszania. Z egzotyką miał on jednak niewiele wspólnego. Był to nasz krajowy, poczciwy kormoran.
Strażnicy postanowili odwieźć ptaka do lecznicy. By go jednak nadmiernie nie stresować i nie wzbudzać niepotrzebnej sensacji wśród pasażerów komunikacji miejskiej, zrezygnowali z podróży tramwajem. Poprosili o wsparcie zmotoryzowany patrol z Referatu V.
Młody kormoran trafił pod opiekę specjalistów z placówki przy ulicy Kartuskiej.